52da536b5313f_o

„Nie mamy skrupułów”

Nie mamy skrupułów

Dziennik Polski,  6 listopada 2010, autor Paweł Gzyl

Zespół Püdelsi obchodzi w listopadzie tego roku ćwierć wieku swej działalności. Jak na rock`n`rollową kapelę to nad wyraz poważny wiek. Mimo tego, jego lider, Andrzej „Püdel” Bieniasz, nie stracił pazurów. Właśnie zupełnie niespodziewanie… zmienił przy mikrofonie wokalistę. Ciarki na plecach

Kiedy 5 sierpnia 1985 roku samobójstwo popełnił krakowski malarz i muzyk Piotr Marek, dalsza działalność prowadzonej przezeń grupy Düpą stanęła pod znakiem zapytania.

– Piotr, odkąd go poznałem, ciągle mówił o samobójstwie – wspomina Püdel, wówczas najbliższy współpracownik Marka w Düpą. – W pewnym momencie przyszedł do mnie i powiedział: „Püdel, zakładaj swój zespół, bo ja odchodzę”.

Tak też się stało – Püdel postanowił dalej prowadzić grupę, ale już pod inną nazwą. Początkowo jako Osiemdziesiąt Ofiar Serka Homo, a potem jako Püdelsi. Ktoś rzucił tę nazwę złośliwie, ale wszystkim się spodobała i tak już zostało. Pierwszy koncert Püdelsów odbył się w listopadzie 1985 roku w Dworku Białoprądnickim, gdzie salę prób miało wcześniej Düpą. Okazją był wernisaż obrazów Piotra Marka. Tłumnie przybyli fani wypełnili salę i kiedy zespół zaczął grać, z zaskoczeniem zauważyli, że za mikrofonem stoi… cudzoziemiec.

– To był nasz amerykański przyjaciel, znany jako „Dick Fuckface”, ówczesny student Uniwersytetu Jagiellońskiego, dzisiaj dziennikarz jednej z amerykańskich gazet – wspomina Püdel. – Mimo, że śpiewał całkiem dobrze, szybko zdecydowaliśmy, że powinniśmy jednak mieć polskiego wokalistę. Potrzebowaliśmy kogoś odważnego, kto nie bałby się śpiewać obscenicznych tekstów Piotra.

Püdelsi Fot. z archiwum zespołu

Püdel postanowił bowiem na początku nie pisać własnych tekstów, tylko wykorzystać te, które zostały po Piotrze. Zbierał jego niezliczone zapiski i sklejał je w konkretne całości, które dopasowywał potem do muzyki. W repertuarze Püdelsów znalazły się również wykonywane wcześniej przez Düpą piosenki – w nieco zmienionych aranżacjach.

– Pewnego razu szedłem przez Rynek Główny i u wylotu Szewskiej zobaczyłem ciekawego kolesia: siedział w kucki z gitarą, miał na głowie jakąś śmieszną myckę, tupał do taktu ciężkim buciorem i śpiewał „W tym mieście trudno jest żyć/ W tym mieście wódkę trzeba pić” – wspomina. – W jego głosie było coś niezwykłego – jakaś emocjonalna prawda. Pomyślałem: „Pasowałby do tekstów Düpą. Podszedłem więc do niego i powiedziałem: „Od dzisiaj jesteś w Püdelsach”. To był Maciek Maleńczuk. Po raz pierwszy pojawił się z nami na scenie podczas dużego koncertu krakowskich zespołów undergroundowych w Domu Polonii. Kiedy słuchałem, jak śpiewa teksty Piotra, ciarki chodziły mi po plecach. Wiedziałem, że to był strzał w dziesiątkę.

Uliczny bard miał już wtedy wyrobioną opinię wśród krakowskiej bohemy artystycznej. Na początku lat 80. odmówił pełnienia służby wojskowej, za co został aresztowany i osadzony w więzieniu. Przez to stał się idolem hipisów – na starych murach krakowskich kamienic, co krok można było wtedy trafić na plakaty: „Uwolnić Maleńczuka”. Kiedy pojawił się po odsiadce w Krakowie, spotkał się z powszechnym szacunkiem i respektem. Aby nadrobić stracone miesiące, zaczął jednak ostro żyć – nie żałował sobie alkoholu i narkotyków. Dlatego współpraca z nim była trudna.
– Kiedy mieliśmy jechać na festiwal do Jarocina w 1986 roku, Maciek gdzieś przepadł – śmieje się Püdel. – Dlatego w Jarocinie wystąpił z nami Przemek Trębacz. Gdy wyszliśmy na scenę po Izraelu i zaśpiewaliśmy ironiczne „Reggae – kocia muzyka”, obrzucono nas pomidorami. Ale wtedy wsparła nas punkowa publika i zrobiła się zadyma. Zostaliśmy jednak laureatem, otrzymując ważną nagrodę – możliwość nagrania płyty dla Polskich Nagrań.

Rock’n’rollowe oszustwo

Püdel prowadził w połowie lat 80. wraz z ówczesnym menedżerem Maanamu sklep muzyczny „Pop Magic” przy ulicy Karmelickiej. Spotykał się w nim cały krakowski underground.

– Przybywały do nas prawdziwe tłumy – nie tylko z Krakowa, ale nawet z najdalszych krańców Polski – z Gdańska czy ze Szczecina – podkreśla Püdel. – Pojawiali się ludzie tworzący różne kapele, ale także zwykli fani spragnieni muzyki, której nie było ani w radiu, ani w telewizji, ani na płytach.

Aby zaspokoić głód fanów, Püdel i Kownacki zaczęli produkować własnej roboty kasety, na które nagrywali zachodnie płyty. Ta manufaktura była prawdziwym ewenementem – nie tylko na skalę Polski, ale nawet całego Bloku Wschodniego.

– Przegrywanie płyt na kasety było wtedy do pewnego stopnia legalne – tłumaczy Püdel. – Kupowaliśmy oficjalnie taśmę magnetofonową i pudełka oraz płaciliśmy ZAIKS. Opublikowaliśmy mnóstwo rzeczy – od punk rocka przez nową falę po awangardę. Nie dorobiliśmy się na tym żadnego majątku. Traktowaliśmy to raczej jako misję – rozpowszechnialiśmy muzykę, która była wtedy nieobecna w polskich mediach. Towar szedł jak woda. Po dziś dzień widuję te kasety u różnych ludzi. Wiele z nich zawiera unikatowy i nieosiągalny obecnie materiał.

Kiedy Püdelsi wygrali w Jarocinie możliwość nagrania płyty, Kownacki wpadł na pomysł, aby uatrakcyjnić ją… gościnnym występem Kory z Maanamu.

– Kora znała Piotra i jego teksty, których była fanką i postanowiła nagrać z nami wspólną płytę – wspomina Püdel. – Zgodziłem się – to była realna szansa, że zwróci na nas uwagę szersza publiczność. No i zaczęliśmy nagrywać ten materiał. Kilka piosenek wypadło nienajgorzej, ale większość nie miała nic wspólnego ze stylem dawnego Düpą. Wszystko popsuł miksujący nagrania angielski producent Maanamu – Neil Black. Spłaszczył i wygładził nasze szorstkie brzmienie. Wpadłem wtedy do Maleńczuka i mówię: „Maciek, ratuj!”. Ściągnąłem go do studia, gdzie udało się przeforsować, aby w końcu zaśpiewał dwa najważniejsze kawałki – „Morrison” i „Mrok”. I to one ocaliły honor zespołu. Z perspektywy czasu moja opinia o tej płycie złagodniała – dziś uważam ją za ciekawy dokument tamtych czasów.

Niezadowolony z płyty Püdel postanowił rozwiązać zespół. Rzucił granie i przeprowadził się z rodziną do Krynicy, gdzie osiadł na stałe, prowadząc sklep snowboardowy.

Dziesiąta rocznica śmierci Piotra Marka spowodowała wznowienie działalności Püdelsów w starym składzie. Przemek Trębacz, współpracujący wówczas z krakowskim oddziałem TVP, postanowił nakręcić film o legendzie krakowskiego undergroundu. Ilustrować go miała muzyka zagrana przez Püdelsów. W tym celu zorganizował duży koncert zespołu w ówczesnym Teatrze Bückleina. Na scenie stanęli obok siebie wszyscy muzycy podstawowego składu Düpą i Püdelsów – Püdel, Potok, Franz Dreadhunter, Biedrona i Hajdalon oraz gościnnie Robert Brylewski i Andrzej Zieńczewski.
Udany występ sprawił, że pojawiła się propozycja nagrania płyty. Złożył ją Piotr Prashill, właściciel krakowskiej sieci sklepów muzycznych „Music Corner”. Zespół tak się rozpędził, że powstały aż dwa albumy: „Viribus Unitis” i „Narodziny Zbigniewa”.

– To było nasze wielkie rock and rollowe oszustwo – śmieje się Püdel. – Ponieważ nie mieliśmy wtedy zbyt dużo gotówki, wynajęliśmy studio nagraniowe na kilkadziesiąt godzin i nagraliśmy „na żywo” materiał składający się z piosenek Düpą i Püdelsów. Postanowiliśmy go podzielić na dwie płyty, które ukazały się w rocznym odstępie czasu. W ten sposób powstało wrażenie, że znajdujące się na nich piosenki zostały nagrane w zupełnie innym miejscu i czasie. Pamiętam jak znani krytycy rozpisywali się o zmianie brzmienia, rozwoju zespołu, bardziej dopracowanych nagraniach… A my pękaliśmy ze śmiechu!

Wojna z cenzurą

Drugą z płyt promował plakat, na którym widniał ludzki embrion ułożony z kamieni. Jedna z krakowskich radnych dopatrzyła się w tym rysunku… treści obraźliwych dla społeczeństwa. Kolegium do spraw wykroczeń było jednak innego zdania i rozprawa się nie odbyła. Pojawiły się natomiast problemy z tekstami. Ponieważ wiele z nich, będąc surrealistycznymi wierszami Piotra Marka, zawierało mnóstwo wulgaryzmów, cenzura nie chciała ich dopuścić do opublikowania. Największe kontrowersje wzbudziła „Babaluba”. Tekst piosenki trafił na płytę, ale ZAIKS odmówił przyjęcia go pod ochronę prawną. Zmieniło się to dopiero po wielu latach. Do Püdelsów przylgnęła jednak opinia zespołu kontrowersyjnego.

Po wydaniu dwóch płyt z materiałem Düpą, grupa postanowiła zaprezentować coś własnego. Z zespołu odszedł wtedy Franz Dreadhunter, a potem Potok, a na ich miejsce trafił Olaf Deriglasoff i Małgorzata Tekiel. W tym składzie powstała płyta „Psychopop”, która przyniosła radykalnie odmienione oblicze grupy.

– Wypracowaliśmy nową koncepcję naszej muzyki – nie mogliśmy do końca życia grać utworów Düpą – wyjaśnia Püdel. – Postanowiliśmy wybrać się w spacerek po różnych stylach muzycznych: od rocka, przez blues i reggae po swing. Nazwaliśmy to „psychopopem”.

Dowcipne i melodyjne piosenki Püdelsów chwyciły – zespół postanowił więc pójść za ciosem i nagrał jeszcze bardziej prześmiewczy album – „Wolność słowa” – znowu z Franzem Dreadhunterem w składzie i w współtworzonym przez niego studiu Czakram.

Tytułowa piosenka, wykpiwająca polskich polityków, choć miała szlaban w radiu i telewizji, stała się wielkim przebojem, szczególnie na… pirackich stoiskach.

– „Wolność słowa” pojawiła się w odpowiednim momencie – śmieje się Püdel. – Właśnie wybuchła afera „Rywingate”, najwyżsi urzędnicy w państwie zostali oskarżeni o korupcję, politycy zaczęli się nawzajem kompromitować. Nasza drwina okazała się jak najbardziej na miejscu i po dziś dzień jest aktualna. Ale zapłaciliśmy za tę krytykę wysoką cenę: na początku nasze piosenki nie były grane ani w radiu, ani w telewizji.
Püdelsi wyrośli wtedy na rock`n`rollowych rebeliantów, walczących z cenzurą i zakłamaniem mediów.

– Otwarta krytyka urzędujących polityków zawsze wywołuje w Polsce skandal – wyjaśnia Püdel. – Tak było i w tym przypadku. Napisaliśmy żartobliwy tekst, w którym zadrwiliśmy sobie z kilku postaci znanych z ekranów telewizorów. Mimo, że wszystkie największe rozgłośnie radiowe odmówiły grania tej piosenki, stała się bardzo popularna dzięki temu, że zamieściliśmy ją w Internecie. Okazało się, że dziś to jedyne miejsce, w którym panuje autentyczna wolność słowa. Ale z następnymi piosenkami w mediach poszło już znacznie łatwiej.

Zmiany przy mikrofonie

Mimo, iż „Wolność słowa” sprzedawała się jak przysłowiowe ciepłe bułeczki, w zespole narastało napięcie między Maleńczukiem a Püdlem i Dreadhunterem. W pewnym momencie gruchnęła wiadomość: Maleńczuk opuścił Püdelsów.

– Maleńczuk odchodził i wracał do nas wiele razy – wspomina Püdel. – Byłem do tego przyzwyczajony. Przecież to nie on sam tworzył repertuar zespołu. Robiliśmy to zawsze we trzech: ja, Franz i Maleńczuk. Kiedy Maciek poszedł swoją drogą, postanowiliśmy znaleźć nowego wokalistę. Choć nie było łatwo, okazało się, że nie ma ludzi niezastąpionych.

W wyniku kolejnych przesłuchań do zespołu trafił chłopak z Wybrzeża – Szymon Goldberg. Z nową wokalistą przy mikrofonie Püdelsi nagrali dwa albumy – „Zen” i „Madame Castro”. Choć nie zabrakło na nich humorystycznych akcentów, miały one zdecydowanie bardziej poważny ton.

– Nigdy nie uważaliśmy tego, co robimy za wygłupy – denerwuje się Püdel. – Niedobrze mi się robi, kiedy słyszę, jak o Püdelsach mówią, że to „kabaretowy” zespół. Niestety, przykleiła się do nas ta etykietka. A przecież piosenki Püdelsów są różnorodne, mogą zarówno bawić, jak i straszyć czy wzruszać. Tym razem postanowiliśmy zaatakować na poważnie.

Ciekawostką z płyty „Madame Castro” okazał się utwór „Gdyby ryby” z tekstem napisanym przez… profesora Zina.

– Znałem profesora Zina przez najbliższą jego rodzinę od ponad 25 lat – tłumaczy Pudel. – I on obserwował Püdelsów, podsłuchiwał jak gramy. Od czasu „Czerwonego tanga” bardzo nas lubił. Umiał docenić ciekawie zestawione słowa. Dlatego dawałem mu swoje teksty do przeczytania. Po jego śmierci, dowiedziałem się, że zostawił dla mnie wiersz z dedykacją „Dla profesora Püdla – Wiktor Zin” z adnotacją „Polonez”. Choć nie wyszedł nam z tego polonez, a raczej odjechana psychodelia, postanowiliśmy zgłosić „Gdyby ryby” na festiwal w Opolu. Niestety, nikt się tym, co profesor miał do powiedzenia, nie zainteresował. W odpowiedzi nagraliśmy piosenkę „Ty i ja – bieguny dwa”, wykpiwającą wszystkie polskie festiwale, która niestety nie trafiła na płytę, ponieważ była za mało „alternatywna” dla naszego wydawcy. Ale można ją posłuchać w Internecie.

Na swe 25 urodziny Püdelsi zafundowali sobie nowe wyzwanie – Szymon Goldberg pożegnał się z zespołem, a jego miejsce za mikrofonem zajął krakowski wokalista Piotr „Foryś” Foreman.
– Zrobiliśmy z Szymonem dwie płyty i nic z tego nie wynikło – przyznaje Püdel. – Jakoś nie stał się nową twarzą zespołu. Nasz wspólne możliwości wypaliły się i trzeba było się rozstać. Odkąd odszedł od nas Maleńczuk, nie mamy żadnych skrupułów – trzeba próbować z różnymi wokalistami. Piotrek bardzo się stara, jeszcze nie mieliśmy wokalisty, który tak bardzo by się starał. Piszemy razem teksty i przygotowujemy muzykę. Mamy już gotowy jeden numer – „Dlaczego Polacy nie mają pracy”? Taki zimnofalowy, z wyrazistymi klawiszami, ale też mocno dansowy. Dołączył do nas nowy klawiszowiec i perkusista. W tym składzie zamierzamy kolejny raz pokazać pazury.

Paweł Gzyl