Kim był?
Piotr Marek
ur. 30 listopada 1950, zm. 4 sierpnia 1985 (oficjalne źródła podają datę 5 sierpnia)
Artysta malarz, fotograf, muzyk, autor tekstów, założyciel i lider zespołu Düpą.
„Z Mroku do gwiazd”
Rys biograficzny
Piotr Marek przychodzi na świat w Krakowie w dniu św. Andrzeja 1950 roku. Jego rodzicami są studenci Akademii Sztuk Pięknych. Matka pochodzi z zasymilowanej żydowskiej inteligencji a ojciec rzeźbiarz, jest góralem z Białej spod Bielska. Z wyjątkiem paru miesięcy spędzonych w Danii i kilku dni w Berlinie Zachodnim Piotr przez całe krótkie życie mieszka w Krakowie pod Wawelskim Wzgórzem. Najpierw przy ulicy Sarego niedaleko Plant, u babci Sabiny i to właśnie ją, jako szesnastolatek, przyprowadzi do Jazz Klubu „Helikon” przy ulicy św. Marka, żeby obejrzała jego pierwszą wystawę rysunków. Potem z rodzicami na Tarłowskiej, w starym, mocno podupadłym budynku, gdzie słychać było godziny wybijane przez katedralny zegar. Ta rudera zostanie potem wyburzona latem 2015 roku. Jeszcze jedno ważne miejsce, to pracownia rzeźbiarska ojca przy ulicy Batorego, drewniany pawilon skryty wśród krzewów i drzew w ogrodzie. Tam zaczyna swoją naukę. Bawi się na podłodze między kawałkami drewna a skrzynią z gipsem i zagruntowanymi blejtramami. Obserwuje ojca, rysuje i żłobi w miękkiej lipie swoją pierwszą płaskorzeźbę – ma wtedy dziewięć lat. Naturalną koleją rzeczy dla niego jest nauka w Liceum Sztuk Plastycznych. Mimo wielkiego talentu, od raz zauważonego przez profesorów, zostaje z niego relegowany.
Próbuje chodzić do innych krakowskich szkół, bo o wyjeździe nie ma mowy. Mając szesnaście lat kończy edukację. Zostaje w domu, rodzice patrzą na to z niepokojem. Tymczasem on studiuje stare niemieckie podręczniki anatomii i rysuje. Czyta swojego guru, wizjonera, katastrofistę Witkacego oraz Henri Bergsona odkrywcę „głębokiej jaźni”. Pisze krótkie formy literackie. Słucha Modesta Musorgskiego, Piotra Czajkowskiego, Sergiusza Rachmaninowa i Igora Strawińskiego. Jest samoukiem, który stanie się wybitnym malarzem ale nie zdąży zostać interesującym muzykiem. W 1968 roku w czasie rozruchów marcowych na miesiąc trafia do aresztu na Montelupich. To wydarzenie uświadamia mu, jak krucha jest wolność i jak łatwo można ją odebrać. Przez kilka następnych lat milicja będzie zjawiała się nad ranem i przeprowadzała rewizje w jego pokoju a potem zabierała na przesłuchania. W końcu lat sześćdziesiątych maluje swoje pierwsze, duże, olejne obrazy „Ojca Pio” – pod wpływem wyznań tego mistyka i „Elżbietę córkę robotnika”. Ma już świadomość swoich możliwości twórczych. Dojrzewa w nim decyzja o emigracji. Może się ubiegać o paszport i bilet w jedną stronę, dzięki pochodzeniu matki. Polska pozbywa się swoich obywateli, Żydów, ale on akurat dostaje odmowę.
Jest niezwykle uzdolnionym dziewiętnastolatkiem bez matury, w zbiurokratyzowanym społeczeństwie. W swoim przechodnim pokoju zasłania okienne szyby czarnym papierem. Na drzwiach pisze motto z Dantego „Porzućcie wszelką nadzieje wy, którzy tu wchodzicie” i któregoś dnia próbuje odebrać sobie życie. Trafia do szpitala w Kobierzynie, tam jest świadkiem elektrowstrząsów. To bardzo realna groźba ubezwłasnowolnienia i utraty własnego ja. Bezsilny i przerażony, krzyczy do swojej dziewczyny – Nikomu nie pozwolę grzebać w moim mózgu. Do domu wraca z ogoloną głową.
Nocą przy sztucznym świetle, kiedy wokół panuje cisza, maluje obrazy szalonego świata przesyconego przemocą. Słucha płyt The Doors, Black Sabbath i Jimiego Hendriksa, których okładki przypominają drapieżne, kolorowe sny. W malutkiej łazience uczy się gry na gitarze klasycznej a wkrótce zamieni ją na elektryczną. Rodzi mu się syn Piotr – jest w euforii. Zawiera młodzieńcze małżeństwo, które przetrwa tylko parę lat. Ale na razie chce być odpowiedzialny, potrzebuje stałych dochodów, jego żona jest studentką. Zostaje listonoszem. Wytrzymuje miesiąc i w tym czasie próbuje założyć na poczcie, pod egidą dyrekcji, zespół rockowy. Zanim ostatecznie okaże się, że nie do pogodzenia jest tworzenie i praca na etacie, jako laborant prowadzi pracownię fotograficzną na Akademii Sztuk Pięknych. Przez jakiś czas to staje się jego pasją a on sam ekspertem w dziedzinie światła, odczynników, obiektywów. Fotografuje i eksperymentuje.
W roku 1971 zostaje przyjęty do Związku Polskich Artystów Plastyków na podstawie przedstawionych prac. Decyzja zapada jednogłośnie. Komisji przewodniczy Jan Szancenbach. Wreszcie ma możliwość pracy i sprzedaży swoich dzieł, taką samą jak ci, którzy ukończyli Akademię i mają dyplomy. Wkrótce Galeria Desy przy ul. Jana wystawia jego obrazy. Jeden z obrazów – „Żołnierz” – kupuje muzeum w Poznaniu, a w miesięczniku „Polska” , będącym wizytówką kraju dla zachodniej Europy, ukazuje się bardzo pochlebny artykuł Andrzeja Osęki na temat prac młodego twórcy. Piotr przesiaduje w „Rio” kultowej kawiarence, vis a vis swoich obrazów i napawa się sukcesem.
Los mu sprzyja. Wygrywa konkurs Galerii Pryzmat drapieżnym „Kandydatem na prezydenta” i Związek Artystów Plastyków przyznaje mu pracownię malarską w wieżowcu na Wzgórzach Krzesławickich, w Nowej Hucie. Jego obrazy kupują cudzoziemcy i on esteta, staje się dandysem. Nie musi już sprzedawać srebrnych łyżeczek, żeby zaprosić dziewczynę na obiad w Grand Hotelu. Teraz może w komisie kupować sprowadzane z Zachodu płyty. Zaczyna grać na bębnach, które robi sam. Pierwszy, na którym ćwiczy godzinami jest wielkim drewnianym dzbanem w kwiaty, ze skórą zamiast dna. Kongi, które zrobi dla zespołu „Osjan”, mają już regulowany naciąg, różną grubość skóry i długość tuby. Wreszcie wyjeżdża za granicę do Kopenhagi, przez Berlin Zachodni. Wyjeżdża i wraca. W jego pracowni pachnie paczulą i marihuaną, gra Frank Zappa i wkracza do niej oswojony przez Duńczyków Daleki Wschód. Obrazy migocą złotem i lazurem, skrzą się kpiną i znikają w mieszczańskich domach Niemców i Anglików. Jest koniec lat 70 – tych. Latem w Ochli pod Zieloną Górę razem z ojcem i jego żoną pracują nad rzeźbą ojca „Rodzina”- olbrzymimi postaciami wyciętymi z pni starych drzew. Niedawno skończył trzydzieści lat. Przychodzi nowa miłość, małżeństwo i dwóch następnych synów: Stanisław i Jan. Jeszcze się bawi, ale to już są lata osiemdziesiąte.
W codzienność Polaków wkracza przemoc a z nią smutek i szarość. Nie wystarcza zasłonić okna, wyrzucić telewizor, żeby odgrodzić się tego co wokół, od nachalnej władzy i patriotycznej bigoterii społeczeństwa. To czas kiedy obrazy wystawia się w klasztornych refektarzach i chodzi na msze ”za ojczyznę”. Brakuje jedzenia i mydła, ale dla niego, przede wszystkim wolności. W ulice miasta, jak nigdy dotąd wlewa się mrok. Już nie Frank Zappa ale Joy Division gra dla niego z robotniczego Manchesteru. Wraca z żoną i dziećmi na ulicę Tarłowską do starego, pustego mieszkania.
Schodzi do podziemia i wraz z Andrzejem Bieniaszem zakłada zespół „Narzędnik osobowy Düpą” – tu kłania się z przeszłości jego ulubiony Witkacy. Prawie nie maluje. Mówi, że to już go już nie interesuje, ale ma rodzinę i musi obrazami zarabiać na życie. Tworzy muzykę i tylko ona rozsadza klatkę w której się znalazł. Próby i koncerty dla zaproszonej publiczności odbywają się w Dworku Białoprądnickim. Ostatni z nich zespół daje w Piwnicy pod Baranami. Koncert zamienia się najpierw w happening a potem w burdę. Jest maj 1985 roku. W sierpniu, kiedy żona z dziećmi wyjadą do letniskowego domku pod Krakowem, on w mieszkaniu na Tarłowskiej odbiera sobie życie.
You must be logged in to post a comment.