fbpx

Genialny artysta z Krakowa, o którym mogliście nie słyszeć. 40. rocznica śmierci Piotr Marka, legendy undergroundu i lidera zespołu Düpą

Paweł Gzyl, 4.08.2025, Dziennik Polski i Gazeta Krakowska

Wszyscy, którzy dorastali w Krakowie lat 80. i interesowali się niepokorną muzyką rockową, znali na pewno zespół Düpą. Jego założycielem i liderem był muzyk i malarz Piotr Marek. Postać-legenda w krakowskim undergroundzie, wielowymiarowy twórca, którego zawsze otaczała aura tajemnicy. W 40. rocznicę śmierci artysty rozmawiamy z jego synem – Piotrem Markiem Juniorem.


– Postać Piotra Marka jest nierozerwalnie związana z Krakowem. Jaki wpływ na kształtowanie się jego artystycznej osobowości miało nasze miasto?

– Kraków był i jest bardzo konserwatywny. Okres dojrzewania i kształtowania osobowości mojego ojca przypadł na przełom lat 60/70. Już wtedy istniało imponujące środowisko artystycznej bohemy, z wielkimi nazwiskami jak Tadeusz Kantor i Grupa Krakowska. Był to czas anty-PRL-owskiego buntu i wydarzeń Marca 1968. Eksplozja kontrkultury i dzieci-kwiatów. Ojciec był kojarzony ze środowiskiem hipisów. Należeli do niego również Kora Jackowska, Marek Jackowski czy Ryszard Terlecki. On sam nie uważał się za hipisa, ale stał się ważną postacią artystycznego Krakowa. Krążą nawet legendy, że był „półbogiem” i miał swoich „wyznawców”. Podchodzę do tych rewelacji z dużym dystansem. Ojciec był kpiarzem i prowokatorem. Na jednym ze zdjęć pozuje w pracowni niczym przywódca hipisowskiej sekty, w otoczeniu pięknych dziewczyn ubranych w hinduskie stroje. Wszystko to było artystyczną kreacją, żartem z hipisowskiej mody.

– Piotr już od dziecka przejawiał plastyczne zdolności. To zasługa jego ojca rzeźbiarza?

– Zasługa mieszanki genów i wychowania. Oboje rodzice odegrali kluczową rolę w jego edukacji. Mój ojciec nie ukończył żadnej szkoły średniej (z liceum plastycznego go wyrzucono), ale mógł swobodnie rozwijać artystyczny talent w rodzinnym domu. Moja babcia, Maria Markowa, była cenioną konserwatorką sztuki i kierownikiem pracowni Muzeum Narodowego w gmachu Sukiennic na Rynku Głównym. Dzięki niej ojciec w młodości podglądał tajniki sztuki malarskiej. Z kolei dziadek Józef Marek był znanym i wielokrotnie nagradzanym artystą rzeźbiarzem, malarzem, poetą. Równocześnie prowadził pracę dydaktyczną, uhonorowaną tytułem profesorskim krakowskiej ASP. Na początku lat 70. mój ojciec został przyjęty w poczet Związku Polskich Artystów Plastyków przez komisję pod przewodnictwem prof. Jana Szancenbacha. Wyłącznie na podstawie przedłożonych rysunków oraz obrazów, co było ewenementem i dowodem uznania jego talentu.

– Malarstwo Piotra spotkało się z entuzjastycznym przyjęciem w kraju i za granicą. Na czym polegała jego oryginalność?

– Jedynym znanym polskim malarzem surrealistą był wtedy Zdzisław Beksiński. Zaskakująca eksplozja talentu mojego ojca jako dwudziestolatka zrobiła duże wrażenie na krytykach i odbiorcach. Jego prace są wypadkową bogatej wyobraźni i perfekcyjnej techniki, godnej flamandzkich mistrzów pędzla. Ojciec posiadał unikalną umiejętność przedstawiania światów nierealnych w niezwykle realistyczny sposób, osiągając efekt trójwymiarowości. Jego twórczość pełna jest intrygującej symboliki, nawiązań do religii świata, odwołań do kultury i sztuki. Ale także aluzji do zdarzeń i postaci z życia osobistego. Towarzyszy temu nienaganna kompozycja i niesamowita ilość detali. Ojciec był perfekcjonistą, a sam proces malowania był niesłychanie żmudny i czasochłonny. Praca nad jednym obrazem trwała nawet kilka miesięcy!

– Malarstwo, rysunek, grafika i fotografia nie wyczerpały jego artystycznej pasji. Co sprawiło, że postanowił tworzyć również muzykę?

– Muzyka była jego ostatnią wielką artystyczną miłością. Muzyka i pisanie tekstów dla zespołu Düpą zajęły miejsce, w którym wcześniej było malarstwo. Ojciec zamienił paletę malarską i pędzle na gitarę i maszynę do pisania. Jako artysta malarz czuł się już kompletnie wypalony („Malowanie jest dla mnie udręką” – powiedział pod koniec życia). Malował, bo musiał. Miał rodzinę na utrzymaniu, a sprzedawanie obrazów było jedyną formą zarobku.

– Jak wspomniałeś, Piotr był kojarzony ze środowiskiem hipisów. Jak to się stało, że na początku lat 80. zafascynował się punkiem – ściął włosy, założył pas z ćwiekami i zaczął ubierać się na czarno?

– Zmieniło się wszystko dookoła. W kulturze Zachodu era hipisów dobiegła końca. Blask kolorowego disco zagasł, narodził się punk rock. W Polsce schyłek epoki „późnego Gierka” zakończyły strajki. Generał Jaruzelski ogłosił stan wojenny, na ulicach pojawiły się czołgi. Lata 80. to ciemny okres naszej najnowszej historii. Pojawiła się w Polsce undergroundowa scena muzyczna, połączona z całą punkową subkulturą. Twórczość ojca i zespołu Düpą – pozostająca poza oficjalnym obiegiem – idealnie się w nią wpasowała. Hasło „Düpą żyje wiecznie i króluje w podziemiu” nie wzięło się znikąd.

– No właśnie: w 1981 roku Piotr wymyślił zespół Düpą. Głównym rysem jego działalności była artystyczna i obyczajowa prowokacja. Z czego to wynikało?

– Ojciec był wrażliwym indywidualistą. Buntownikiem i skandalistą. Kontestował każdą rzeczywistość, która go otaczała. Najważniejsza była dla niego wolność jednostki i swoboda twórcza. Był artystą, a sztuka była dla niego całym życiem.

– Z czasem Düpą przerodziło się w luźny kolektyw muzyków z krakowskiego undergroundu. Piotr lubił pracować z innymi artystami?

– Myślę, że od samego początku Düpą był artystycznym konglomeratem pod kierownictwem ojca. Większość fanów zespołu, pamiętająca wyłącznie nagrania z koncertów, zna trzon zespołu: Hegar, Püdel, Przesławny Potoczek, Franz, Jenny. Konfiguracja ta (poza ojcem) potrafiła się zmieniać z koncertu na koncert, z wydarzenia na wydarzenie. Dopiero patrząc na okładkę niedawno wydanej płyty ”DÜPĄ”, można się dowiedzieć jak różni i zaskakujący muzycy uczestniczyli w nagraniach grupy. Mnie najbardziej zaskoczyła obecność jazzowego kontrabasisty Witolda Szczurka, znanego ze współpracy z Tomaszem Stańką i zespołem Freelectronics.

– Z roku na rok w malarstwie i muzyce Piotra pojawiało się coraz więcej mroku. To był efekt problemów w życiu osobistym czy dramatycznej sytuacji w kraju po stanie wojennym?

– Przywołam tu wiersz prof. Józefa Marka, napisany w roku 1983/4, a dedykowany ojcu:
Zdarzy się którejś nocy
gdy demony wyjdą z płócien
dopadną twojej głowy
żądając najwyższej ofiary
będą rytualnie rozdzierać
wszystko co boli i żyje w tobie
powoli,
okrutnie,
z żalem”. 

Pogrążanie się mojego ojca w mroku było stopniowym procesem. Z początkiem lat 80. skończyły się dla niego „złote lata”. Marszandzi z Zachodu przestali kupować obrazy, nastała bieda. Zresztą malowanie nie sprawiało mu już żadnej przyjemności, zaangażował się w nową pasję, jaką była muzyka. Jeszcze w 1983 był pełen energii, jaką dawało mu prowadzenie zespołu, tworzenie repertuaru Düpą. Eksperymentował z brzmieniem i elektroniką, robił przystawki do gitar. Został zaproszony przez Krzysztofa Kownackiego do nagrywania i koncertowania z zespołem Izrael, odpowiadając za brzmienie na ich debiutanckiej płycie „Biada, biada, biada”. Nagrywał w domu dużo materiału z muzykami Düpą. Jednak czas mijał i ojciec był coraz bardziej sfrustrowany z powodu niezadowalających efektów twórczych. Dodatkowo, prowadzenie własnego zespołu pociągało za sobą duże koszty finansowe. Nowa pasja pochłonęła go w całości, razem z zarabianymi pieniędzmi. Rok 1985 to nieustanna niepewność ojca o zapewnienie środków na utrzymanie rodziny, problemy zdrowotne i kryzys w małżeństwie. Obrazami spłacał narastające długi. Listy ojca z ostatnich miesięcy życia przepełnione są goryczą, apatią i marazmem…

– 4 sierpnia 1985 roku Piotr popełnił samobójstwo. Pięć lat wcześniej powiesił się wokalista Joy Division – Ian Curtis. Na ile decyzja Piotra mogła być sprowokowana samobójczymi fascynacjami w post-punkowym podziemiu początku lat 80.?

– Mój ojciec pierwszą próbę samobójczą miał w wieku 18 lat. Został odratowany i przewieziony do szpitala w Kobierzynie, skąd po krótkim i traumatycznym pobycie został zabrany przez rodziców. Wiele lat później, podczas jednej z imprez w roku 1983, wziął sznur od prania i oświadczył przyjaciołom, że „idzie się powiesić”. Ponury żart, czy autentyczny wyraz zmęczenia życiem – nie wiadomo. Kolejne sygnały pojawiały się także w roku 1985. Choćby słowa do Andrzeja Bieniasza: „Püdel, zakładaj swój zespół, ja odchodzę”. Może nie tyle z tego świata, co symbolicznie – od muzyki. Ostatecznie mój ojciec popełnił samobójstwo w nocy z 4 na 5 sierpnia 1985 roku, w wieku 34 lat. Jego żona i dwójka małych dzieci byli wtedy na wsi w Mnikowie.

– Dziś nie żyje Piotr, nie żyje też „Püdel”. Założona przez tego drugiego grupa Püdelsi nadal wykonuje jednak ich piosenki. To ma sens?

– Zespół Düpą przestał istnieć wraz ze śmiercią Piotra Marka i tylko do tego mogę się odnieść. Ojciec był liderem Düpą, niekwestionowanym „Szefem”. Pisał teksty i współtworzył muzykę. Wymyślał oprawę artystyczną, projektował scenografie do koncertów. Rozwiązanie Düpą po jego śmierci było jedyną słuszną decyzją, mimo że pozostawił po sobie niewykorzystane teksty i niezrealizowane pomysły muzyczne. Sięgał do nich później wielokrotnie lider Püdelsów, Andrzej Püdel Bieniasz, nagrywając w nowych wersjach utwory z repertuaru Düpą.

– Postać Piotra Marka warta jest biograficznej książki. Powstanie taka?

– Mam taką nadzieję. Spisujemy wywiady z najbliższymi, przyjaciółmi i znajomymi ojca. Posłużą one jako materiał wyjściowy do biografii. Moim największym marzeniem jest wielka wystawa twórczości ojca: obrazy, rysunki i fotografie, z towarzyszącą temu muzyką zespołu Düpą. Piotr Marek był genialnym artystą, o którym nigdy nie słyszeliście.